sobota, 23 marca 2013

Riley. Część 3.

Przed wami ostatnia część opowiadania Marka Tufo "Riley". 

- Heather zabieraj dzieci i zamknijcie się w łazience. Ja i Riley tu zostaniemy.
Niezbyt mi się podobała rola jaka przypadła mi w jego planie. Ale nigdy nie opuściłabym boku swojego przywódcy stada. Ta kocia pipa Łatka nie miała moich dylematów moralnych i od razu zwiała do sypialni ludzi. Ben-Ben wyczołgał się spod łóżka, z sierści na podkulonym ogonie kapała mu brązowa maź. 
- Ja też zostanę Rileeey. - zajęczał starając się być dzielnym.
Zyskał w moich oczach.
- O Chryste! Następny nadchodzi! - powiedział Alfa.



Zjeżyłam futro; Ben-Ben skulił się ale nie uciekł. Gdyby to tylko jedno zombie szło po schodach nie byłoby tak strasznie. Jednak było ich znacznie więcej. Słyszałem jak samica Alfa i młode wyją po każdym huku jaki wydobywał się z ognistego patyka. Kłopoty zaczęły się dopiero kiedy kolejne wybuchy ustały. Schody były zapchane resztkami zniszczonych i zmasakrowanych ludzkich zwłok. Krew, flaki i mózgi zmieszane w brei, która kiedyś była naszymi sąsiadami. Ich zapach był wręcz paraliżujący, więc siarczysta woń wydobywająca się z patyka była odświeżającą odmianą. 
Chwilę później samiec Alfa spojrzał na mnie z rezygnacją w oczach.
- Skończyły mi się kule dziewczynko. - powiedział do mnie.
Widziałam jak odwraca patyk w dłoniach i chwyta tak jak powinno się trzymać zwyczajny patyk. 
Dygoczące zbiorowisko ciał pod nami było bardzo niepokojące. Większość leżała nieruchomo, ale niektórzy wciąż parli w naszą stronę. Jakby tego było mało pozostałe zombie usiłowały przedrzeć się przez to co jeszcze chwilę temu było ich pobratymcami. Polowali jak stado, ale nie mieli mentalności stada; nie dbali o swoich poległych ani rannych. Najpierw przedarła się młoda dwunożna. Wydało się to mieć spory wpływ na mojego przewodnika stada. Ja nie widziałam problemu, samiec czy samica, mały czy duży, wróg to wróg. Zrobiłam krok na przód. Ślina ciekła mi z fafli, a z klatki wydobył się głęboki warkot. W miarę jak dziewczynka-zombie się zbliżała samiec Alfa się cofał. 
- To koleżanka Daniela, Denise. - wymamrotał między jednym szlochem a drugim.
Nie pachnie jak Denise. - pomyślałam wybijając się ze schodka. Moje szczęki objęły niemal cała jej twarz. Wgryzłam się głęboko i mocno. Czułam jak delikatne kości poddają się naciskowi i zaczynają pękać. Potrząsnęłam gwałtownie. Skóra z jej twarzy rozdarła się w moich szczękach. Kiedy leciała do tyłu czułam jak mięso odrywa się od kości. Zobaczyłam jak wstaje i znów prze w górę schodów, zamiast facjaty miała krwawą plątaninę ścięgien i mięśni. Zdarłam jej całą twarz. Smak w mojej paszczy był parszywy, chyba nawet gorszy niż po ostatnim eksperymencie Jessie z czymś co miało być pieczenią rzymską. Kto używa tofu do robienia pieczeni? Nikt nie mógł tego przełknąć. Co ja szczekam, Ben-Benowi się udało, ale cały kolejny dzień był chory. Mówiłam mu, żeby tego nie dotykał, ale jak zwykle nie posłuchał. 
Samiec Alfa wił się w nudnościach. Ben-Ben stał na krawędzi schodów i wydzierał japę.
- Nadchodzi więcej, Rileeeey!
Obróciłam się i wskoczyłam na górę obok niego. Alfa podniósł się z ziemi i stanął przed nami. Starał się utrzymać zawartość żołądka wewnątrz i nie tracić rezonu, nie potrafił jednak znieść widoku zmasakrowanej dziewczynki, która wciąż szła prosto na nas.
- Boże wybacz mi to co zaraz uczynię. - wymamrotał i biorąc solidny zamach spuścił z całą siłą grubszą część patyka na głowę zombie-dziecka. Ponieważ już wcześniej pogruchotałam jej kości, a po skórze na jej twarzy nie było śladu nie zdziwiłam się, kiedy gałki oczne wyleciały jej z czaszki, towarzyszył temu charakterystyczny dźwięk jaki wydaje korek wyciągany z butelki. Alfa chyba jednak nie był na to przygotowany, bo upuścił swój patyk i upadł na kolana. 
Coś co wcześniej było Denise drgnęło jeszcze parę razy i przestało się poruszać. Ja zaś nie mogłam się pozbyć tego paskudnego smaku z pyska więc zaczęłam lizać dywan. Nie pomagało.
Wepchnęłam nochal w twarz samca Alfa, więcej bestii nadchodziło, a on leżał nieruchomo. Odepchnął mnie; czułam, że z oczu po twarzy płynęła mu słona woda. Rozpacz wręcz wylewała się z niego falami.
- Ben-Ben musimy zatrzymać te rzeczy! - warknęłam.
Ben-Ben spojrzał na naszego załamanego przywódcę i stanął obok mnie. Łapa w łapę. 
Trzy pierwsze zbliżały się szybko. Ponownie wybiwszy się ze schodów skoczyłam na przód. I niech mnie koty drapią, ten mały york zrobił dokładnie to samo. Walczyliśmy jak dzicy. Z naszych wrogów sączyła się gęsta czarna posoka; przez chwilę wydawało mi się, że uda nam się ich powstrzymać. Potwory były o wiele bardziej zainteresowane samcem Alfa niż nami. Nie broniły się przed naszym kąsaniem. Jedyne co się dla nich liczyło, to przeć na przód. Rozrywałam łydki, przegryzałam gardła i patrzyłam jak jabłka Adama skaczą w górę i w dół. Atakowałam i miażdżyłam genitalia obojga płci. Paru zombie rozerwałam brzuchy i patrzyłam jak wnętrzności wylewają się im pod nogi ale mimo to szli dalej. Ben-Ben zginął gdzieś w trakcie tej potyczki; nie słyszałam już jego bojowego pisku. I kiedy tak walczyłam dalej zdałam sobie sprawę, że będzie mi go brakowało mimo wszystkich jego złych cech, w końcu okazał się wiernym druchem. 
- A jednak miałeś wilcze serce! - zawyłam. Zepchnięto mnie na krawędź schodów. Samca Alfa nie było. Nie czułam się zdradzona; nie mi było kwestionować czyny przewodnika, a jednak pomoc by mi się z pewnością przydała. Nic mi już nie pozostało; wypaliłam się zupełnie z energii. Zombie przelały się niczym strumień do wnętrza sypialni. Pokąsałam paru w miarę jak przechodzili obok mnie, ale szczęki tak mnie bolały, że nie byłam w stanie przeszkodzić im w marszu. Już więcej niż siedem wdarło się do środka, nie wiele więcej ale jednak. Słyszałam wrzaski członków mojego stada gdy zombie zaczęły dobijać się do drzwi. Byłam tak zgrzana, że nie mogłam nawet na chwilę zamknąć pyska, bojąc się, że się zaraz ugotuję. Rzuciłam szybkie spojrzenie w dół schodów ciekawa czy coś żywego lub martwego zmierzało jeszcze do góry. Plątanina zmasakrowanych ciał drgała jeszcze gdzieniegdzie, ale poza tym nie zanosiło się, żeby coś miało się z niej wyrwać i popełznąć w górę.
Zombie napierały na drzwi. Drewno nie było zbyt mocne, dobrze to wiedziałam bo jako szczenię żułam je zawzięcie, smaczne też nie było. Drzwi posypały się w wióry pod naporem ciał. Obszczekałam plecy atakujących, ale nikt się do mnie nie odwrócił. 
- Riley uciekaj! - usłyszałam krzyk Jessie.
A gdzie niby miałabym uciec? Przecież tu było moje miejsce.
- Charles, nie! - usłyszałam krzyk samicy Heather.
- Zaraz się przedrą, w ten sposób przynajmniej część z nas ocaleje. - odpowiedział Alfa.
Jessie zajęta była płakaniem. Ja zaś położyłam uszy po sobie i rzuciłam się na martwych dwunogów. Z tych, którzy byli trupami już od jakiegoś czasu mięso schodziło całymi płatami. Dopiero co udało mi się powalić trzeciego, kiedy usłyszałam, ze drzwi wreszcie puściły. Zombie wdarły się do pomieszczenia, gdzie ludzie trzymali dużo wody. Alfa przez chwilę walczył zaciekle, ale zombie odgryzło mu dwa palce. Krew sikała z miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu je miał, a on znów upadł na kolana. Inny zombie wgryzł się mocno w czubek jego odsłoniętego teraz skalpu. Nie spodziewałam się, że dwunożni umieją, aż tak mocno gryźć, żeby przebić się przez kość. Ale mocno się myliłam bo odsłonięty mózg Charlsa właśnie błyszczał na tle jego rozłupanej czaszki. Jego ręce i nogi wpadły w drgawki w momencie, kiedy zombie wgryzło się w różową masę. Samica Alfa krzyczała przeraźliwie, gdy jeden z chodzących trupów wgryzł się jej w gardło i wyrwał całkiem sporą część. Krzyk urwał się nagle, ale nie chęć do życia. Walczyła dzielnie o przetrwanie podczas gdy życiodajna krew wyciekała z niej strumieniami na podłogę. Kolejne monstrum rozerwało jej koszulkę i niczym głodne niemowlę przywarło do jej cycków, w zupełnie innym celu niż zrobiłoby to dziecko. Zombie oderwało jej całą pierś. Ból stał się zbyt silny. Upadła. 
Nieważne jak mocno bym próbowała i jak wiele szkód wyrządzała zabójcom mojego stada, nie byłam w stanie przedrzeć się do drzwi. Daniel usiłował przecisnąć się przez okno, w którym z trudem zmieściłby się Ben-Ben. Górna część jego ciała była już na zewnątrz, ale reszta została w środku. Machał w panice nogami, ale ponieważ nie miał na czym się zaprzeć nie mógł się wydostać. Utknął na dobre. Zawsze starałam się odciągnąć go od pudła z obrazkami, żeby pobawił się ze mną piłką, a teraz żałowałam, że nie próbowałam mocniej. Jego wrzask, gdy zombie wgryzło mu się w łydkę nie miał sobie jak dotąd równych. Potwór uczepił się na kawałku Daniela wielkości porządnego steka i oderwał go w całości. Krew siknęła na białą podłogę. Nogi szczeniaka, które zaledwie chwilę temu przebierały z oszałamiającą prędkością, zwisały teraz nieruchomo. Zawiodłam; moje stado wymordowane. Zamierzałam wyrządzić tyle szkód ile to możliwe zanim mnie też dopadną, ale zdałam sobie sprawę, że Jessie i malutkiego Zacharego nigdzie nie widać. Nie wyczuwałam też zapachu ich ciał. Przecież musieli tu wejść razem z przewodnikami stada. 
- Mamo? - usłyszałam z zewnątrz. - Tato? Pomocy!
Samica Jessie była na zewnątrz! Zbiegłam w dół po schodach i przeskoczyłam przez kupę ciał kierując się wprost do tylnych drzwi.  Jessie trzymała swojego małego braciszka w ramionach; łzy ciekły jej strugami po twarzy. Już prawie byłam przy nich kiedy mnie zaatakowano.
Coś wylądowało mi na plecach, ostry jak brzytwa pazur chybił moje oko zaledwie o włos. Przeturlałam się przez bok i wtedy ten wredny kot spadł ze mnie. Łatka. 
- Wybacz, - powiedziała – Wydawało mi się, że atakujesz dzieciaki.
- Ty mówisz? - szczeknęłam na nią.
- Oczywiście, że mówię. Po prostu zazwyczaj nie chce mi się gadać z takimi jak ty. - stwierdziła z obojętnością.
Dzisiejszej nocy pomyliłam się dwukrotnie. Co do odwagi Ben-Bena i chęci do obrony stada przez Łatkę. Co jeszcze mnie zaskoczy nim noc się skończy?
Miejmy nadzieję, że uda mi się to zrozumieć zanim będzie za późno. Nasza czwórka była teraz stadem, ale bardzo małym. A zwierzęta wiedzą, że w ilości jest siła. Jeżeli udałoby mi się odnaleźć wystarczająco dużą grupę żywych dwunogów, żeby było nas więcej niż siedem to wyszłoby nam to tylko na dobre.

Autor: Mark Tufo
Przełożył: Jakub Wiśniewski
Opowiadanie pierwotnie ukazało się w piątym numerze magazynu "Coś na progu"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz