czwartek, 21 marca 2013

Riley. Część 2.

Zapraszamy na drugą część opowiadania Marka Tufo!


- Cholera co się dzieje dziewczynko? To nie w twoim stylu. - powiedział i pogładził mnie po plecach.
Byłam mu wdzięczna za ten gest ale wciąż przepełniał mnie strach.
Ben-Ben nieustannie zawodził. - Riley, czy oni są już bliżej?
- Zamknij się! - krzyknęliśmy niemal jednocześnie ja i Charles.
- Co do cholery? - powiedział Alfa, kiedy tylko wyjrzał przez okno. - Cholerne gnojki.
Wyczułam, ze chce otworzyć drzwi i wydrzeć się na nich, ale nawet ludzie z ich fatalnym instynktem, potrafią wyczuć kiedy coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak. No i wiedziałam, że potrafi liczyć przynajmniej do siedmiu jak ja, a jeden przeciw siedmiu to niezbyt fortunne szanse. Chyba, że byłyby to koty, wtedy jakiekolwiek proporcje nie mają znaczenia.

- Jesteś ze mną Riley – zapytał mnie Alfa. Mówiąc szczerze był to moment, w którym chciałam udać, że nie rozumiem, co do mnie nadaje. Ale cóż nie mogłam opuścić naszego przewodnika stada w takiej sytuacji, nawet jeśli nie padło magiczne sformułowanie 'ciasteczko'.
Spojrzałam się na niego błagalnym wzrokiem, by nie otwierał drzwi. Szczeknęłam raz chcąc dać mu znać, że to zły pomysł ale on chyba wziął to za zachętę do działania.
Powoli otworzył drzwi. Woń, która dobiegła nas z zewnątrz była gorsza niż pieluchy Zacharego. To złe porównanie, jak dla mnie jego odchody pachniały całkiem słodko, nawet jeżeli reszta stada tak nie uważała. Alfa miał problemy z oddychaniem, ja doświadczałam tego na poziomie o wiele większym niż siedem. Skulił się i przygotowywał do zwrócenia kanapki z salami, którą nie tak dawno się ze mną dzielił. Mój żołądek również się skręcał, ale to było zbyt smaczne, żeby wypuścić od tak sobie na ziemię. Co prawda musztarda mi nie pasowała, ale ser był jak najmilej widzianym dodatkiem.
Cosie na podwórku zaczęły poruszać się w stronę naszej werandy. Alfa wyglądał niemal tak źle jak oni, i wciąż nie mógł się zdecydować czy będzie zwracał czy nie. Ugryzłam go w nogę, żeby spojrzał przed siebie. Wyszło odrobinę mocniej niż zamierzałam.
- Kurde, Riley! - wydarł się krztusząc wymiocinami. - Co ty wyprawiasz?
Odwróciłam się od niego i zeszłam jakieś dwa schodki niżej. Wiem, że dwa to mniej niż siedem ale nie wiem o ile. Bez znaczenia; coś co się do nas zbliżało było o wiele bliżej niż byśmy tego oboje sobie życzyli. Alfa spojrzał dokładnie tam gdzie ja. Sięgnął ręką i złapał mnie za obrożę przyciągając do siebie. Nie mam pojęcia czemu to zrobił; chyba nie myślał, że zaatakuję to coś. Chwilę po tym jak zatrzasnął drzwi i przekręcił zamek, zwymiotował obiad i poobiednią przekąskę na podłogę. Nawet Ben-Ben, psi odpowiednik kosza na odpadki, nie odważył się wyjść ze swojej marnej kryjówki na darmowy poczęstunek, a widziałam już jak ten mały gnojek wsuwa własne bobki. Zawsze bawiło mnie jak... (Tak my psy mamy poczucie humoru, co nie zauważyliście jak podczas spaceru zatrzymujemy się niespodziewanie tuż przed wami? Bardzo nas bawi jak robicie wszystko co w waszej mocy, żeby tylko na nas nie wpaść.) ...Daniel pozwalał Ben-Benowi wylizywać sobie całą twarz. Pewnie mogłabym go powstrzymać, ale ten nieznośny szczeniak zawsze zabierał mi moje zabawki, więc byliśmy kwita.
- Heather! - wydarł się Alfa, gdy tylko udało mu się stanąć na równe nogi. Brązowe sople śliny zwisały mu z ust. Zanim samica zdążyła mu odpowiedzieć coś, które było najbliżej drzwi wyrżnęło w nie z dużą siłą. Alfa i ja zrobiliśmy mimowolny krok w tył. Stałam jak zahipnotyzowana, obserwując to co było po drugiej stronie szyby. Alfa poślizgnął się na szczochach Ben-Bena i wylądował w przedpokoju drąc się do swojej samicy żeby 'zamknęła dzieci na górze i przyniosła broń'. Nienawidziłam dźwięku jaki dobywał się z tego ognistego patyka, ale to że chce go mieć teraz pod ręką było niegłupią rzeczą.
- Riley czy jest na tyle bezpiecznie, że mogę wyjść – zapytał Ben-Ben.
Jak miałam się dowiedzieć za chwilę, to coś co gapiło się na mnie jednym sprawnym okiem nazywało się zombie. Tam gdzie powinno się znajdować drugie oko była jedynie krwawa dziura i jakieś wyżłobienia w czole i policzku. To coś zdawało się nie przejmować tym, że nie będzie widziało jak wcześniej. Ocalałe oko śledziło każdy mój ruch kiedy wycofywałam się w głąb pokoju. Na prawdę nie znosiłam tego małego kundla, ale nikt nie zasługuję na taki koniec. Krzyknęłam więc.
- Ben-Ben chodź tu! - wyszło nawet ostrzej niż zamierzałam.
Mały nawet nie zerknął w stronę drzwi prowadzących na podwórko, tylko wystrzelił w moją stronę jak piłka rzucona z całej siły. Przebiegł pod moimi nogami wprost do salonu. Jego ślad znaczył świeży strumień moczu.
- Może jeszcze zostaw za sobą okruszki chleba! - warknęłam na niego.
(Tak, lubię bajki. Samica Alfa często czyta je najmłodszemu szczenięciu. Świetnie się przy nich zasypia, najbardziej podoba mi się fragment o wielkim złym wilku!)
Dźwięk tłuczonego szkła wprawił mnie w ruch. Omal stratowałabym Ben-Bena, który trząsł się jak galareta i robił pod siebie. Pomyślałam sobie, ze gdyby nie te zombie to samica Alfa na pewno wysłałaby go z powrotem do psiego więzienia. Przeskoczyłam nad nim i ustawiłam się na półpiętrze schodów prowadzących na piętro. Słyszałam jak szczenięta wypytują co się dzieje. Samica Alfa usiłowała użyć tej ich dziwnej gadającej skrzynki.
- Charles nie ma sygnału! Na policji nikt nie odbiera! - zaskrzeczała.
- Nie ma czasu! - wydzierał się Charles z pokoju, w którym trzymał ogniste patyki. Słyszałam jak ładuje broń ołowianymi pszczołami. Musiał się śpieszyć. Moje nieustanne szczekanie zapewne mu w tym pomagało.
Zombie wdarł się do środka i szedł wzdłuż holu. Ben-Ben wciąż srał pod siebie; jakby trzymał specjalnie na tę okazję i to od czterech dni. Ciekłe, brązowe odchody rozlewały się w kałuży pod nim, ale nawet wydobywający się z nich smród nie mógł przebić tego jaki towarzyszył zbliżającemu się do niego stworzeniu.
- Ben-Ben! - warknęłam.
Udało mu się rzucić spojrzenie w moją stronę.
- Rileeeey! Nie mogę przestać! - wyjęczał.
- Więc sraj w biegu, Ben-Ben! - wydarłam się używając najdonioślejszego szczeknięcia. Przybierając najgroźniejszą minę na jaką było mnie stać próbowałam odstraszyć zombie pozorując atak ale nawet mnie nie zauważył. Jego wzrok był skupiony na yorku. Wreszcie Ben-Benowi udało się zacisnąć zadek i wystrzelił w górę schodów przebiegając obok mnie. Tym razem ślad jego przejścia znaczyły brązowe odciski łap. Samica Alfa nie będzie zadowolona.
Coś co kiedyś było zwykłym dwunogiem pośliznęło się i upadło na ekskrementach Ben-Bena.
Ha! Więc jednak do czegoś się przydał! - pomyślałam. Zombie gramolił się w holu usiłując wstać, co sprawiło, że cały umazany był w odchodach. Gówno mieszało się z krwią ściekającą z jego twarzy, kawałki powchodziły mu w różne rany, które wyglądały jakby wyrządziły je ołowiane pszczoły wylatujące z ognistego patyka. Brązowa maź ściekała z zombie, któremu udało się w końcu odzyskać równowagę. Widziałam kiedyś jak samiec Alfa kosząc trawę przez przypadek najechał tą brzęczącą maszyną na moje odchody no i trochę poleciało mu na spodnie. Szkoda, że tego nie widzieliście ścigał z siebie ubrania co najmniej jakby płonęły i pobiegł do źródełka z wodą w ścianie. To monstrum, które miałam teraz przed sobą nie przywiązywało najmniejszej uwagi ani do gówna, które je oblepiało ani do mojego ujadania.
Szczeniak Daniel podszedł do schodów, wyglądał jakby dopiero co wstał i co gorsza jakby chciał zejść na dół. Przeskoczyłam trzy dzielące nas schodki i przewróciłam go na ziemię.
Jego płacz jedynie wzmocnił kakofonię panującą w domu.
- Tato! - wydarł się. -Riley chce mnie zjeść!
Samiec Alfa wyjrzał z pokoju, gdzie wciąż upychał ołów do swoich ognistych patyków. Rzucił jedno spojrzenie na mnie, potem na schody.
- Riley właśnie uratowała ci życie. - powiedział z powagą i oparł patyk na ramieniu.
- Stój bo strzelam! - wykrzyczał w stronę czegoś co pełzło po schodach.
Samica Alfa zaczęła krzyczeć zaraz po tym jak podeszła do swojego samca stojącego na schodach. Jessie stała zaraz za nimi. Szczeniak Daniel wyglądał zza moich pleców starając się dostrzec to co tak przestraszyło resztę stada. Jego oczy nagle zrobiły się większe, a pęcherz, podobnie jak mój i Ben-Bena chwilę wcześniej, nie wytrzymał.
- Tato, to jest zombie! Strzel mu w głowę! - wrzeszczał chłopiec.
Zdjęłam łapę z jego klatki piersiowej. To właśnie wtedy dowiedziała się jak nazywały się te bestie. Ale nie wiedziałam jeszcze co to oznacza.
Zombie było już w połowie schodów kiedy samiec Alfa wystrzelił ze swojego patyka, dźwięk był niesamowicie głośny, a cisza która po nim nastąpiła była chyba najdłuższą jakiej zaznałam w życiu. Przynajmniej dopóki Zachary nie obudził się z krzykiem. Po chwili dołączył do niego skowyt Ben-Bena i miauki cholernego kota. Zaczynało się znów robić głośno.
- Mój Boże! - powiedziała Heather. - Co do diabła się dzieje! Zabiłeś tego człowieka! - zwróciła się do swojego samca oskarżycielskim tonem. On z kolei trząsł się cały. Stwór na schodach zaczął się znów poruszać.
- Strzelaj! Wal do niego znowu! - wrzasnęła Heather, już bez śladu skrupułów w głosie.
- Głowa, tato! W głowę! - wydarł się Daniel niemal zagłuszając wrzaski swojej rodzicielki.
Pszczoły zrobiły swoją robotę, a głowa zombie rozmazała się po całej ścianie za nim. Zgniło-szara materia odpadała kawałkami odklejając się od tapety. Niektóre jej fragmenty były czerwone i na dobre utkwiły w ścianie. (Tak kolory też rozróżniam!)
Jessie wymiotowała stojąc za swoją matką; zapachniało żelkami i spaghetti.
- Tato już jest bezpiecznie? - zapytał swojego ojca szczeniak.
Nie trzeba było mieć psiego słuchu, żeby słyszeć zgiełk dochodzący od strony kuchennych drzwi.
Nadchodziło ich więcej.

Ostatnia część losów Riley już w sobotę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz