poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Zombiefilia - recenzja


Recenzowanie zbioru opowiadań jest zawsze o wiele trudniejsze niż recenzowanie powieści. W tej drugiej oceniana jest całość, opowiedziana historia i sposób, w jaki autor ją przedstawił. W zbiorze jest wiele historii, wielu bohaterów, a w przypadku „Zombiefilii” wielu autorów. I chociaż nie wszystkie opowiadania przypadły mi do gustu, to każda z opowiedzianych w książce historii jest na swój sposób wyjątkowa. Wszystkie, nawet te najkrótsze zasługiwałyby na osobny post, jednak byłoby to trochę nużące i myślę, że ponad moje siły, dlatego postaram się swoje zdanie na temat większości z nich zawrzeć właśnie teraz.

Po pierwsze pomysłodawcom „Zombiefilii” należą się brawa, ukłony i może nawet pomnik (bo przecież w Polandzie kochamy pomniki!). Po raz pierwszy polskiemu czytelnikowi dano możliwość poznania naszego własnego, nadwiślańskiego postrzegania umarlaków. Chociaż faktycznie, część opowiadań, jak chociażby inspirowane filmami „Die Hard” Magdaleny Marii Kałużyńskiej, aż kipi od żywych trupów rodem z amerykańskiego mózgu, ale i tak „Zombiefilia” jest fenomenem wśród książek i być może otworzy drzwi do polskiego przemysłu zombicznego, bo co tu dużo mówić – część opowiadań wykreowana została tak, że powinien na ich podstawie powstać co najmniej film, albo serial.

Od początku jednak. Zacznę od tego, co mi się najbardziej podobało w „Zombiefilii” i wybaczcie, jeśli to będzie bicie fanfarów na temat niektórych opowiadań, ale część z nich, pożarła mój mózg i kiedy czytałam ostatnie zdanie, miałam ochotę cisnąć czytnikiem e-booków o ścianę (bo „Zombiefilia” jest elektroniczna i pobrać ją można TU) i rozpocząć bój o więcej. Historia, która najbardziej wybebeszyła mój zazombiony móżdżek, to „Inspekcja” Marcina Podlewskiego. Autorowi na kilkudziesięciu stronach udało się zawrzeć taką historię, że szczęka opada (lub jak to u nieumarłych bywa – odpada) Podlewski stworzył i rozpoczął opisywanie całego fikcyjnego świata, który po apokalipsie zombie trzeba było stworzyć na nowo. Ludzie mieszkają pod ziemią, w specjalnie przystosowanym bunkrze i tylko nieliczni mogą wydostać się na zewnątrz. Jednym z tych wyjątkowych jest Boomer – główny bohater „Inspekcji”. Chociaż, no dobra, dzieje Boomera i zostały całkiem ładnie zakończone, to, och! Jakiż jest pozostawiony niedosyt, ile pytań dotyczących istniejących na powierzchni zombie, rodzi się w mojej głowie. Mam szczerą nadzieję, że ta przygoda jest początkiem do pełnej powieści, bo aż mi się wierzyć nie chce, że na tym można byłoby skończyć tę historię.



Wyjątkowy jest też „Relikt epoki” Pawła Waśkiewicza, w którym zombie początkowo wykorzystane jako turystyczna atrakcja, wymykają się spod kontroli. Świetnie opisane jest tu funkcjonowanie umarlaków, których na przykład nie rusza jednostajny dźwięk silnika, ale już „Hush” z repertuaru Deep Purple owszem. Poza tym gratulacje za opisanie degradacji ludzkiego sumienia w sytuacjach kryzysowych. Wydaje się bowiem, że mamy do czynienia ze względnie szczęśliwą rodziną i ich przewodnikiem. Jak sam Waśkiewicz stwierdził, rodzicie to jednak „nowy typ opiekuna” dostosowany do realiów i ich decyzje są równie krwawe, co zęby zombiaka wgryzającego się w ludzkie mięso. Natomiast „Zabieg na całe ciało” Artura Olchowego opisuje funkcjonowanie kliniki, która zajmuje się przystosowywaniem zombiaków do życia. I tak mamy dyrektora, który po zmianie w nieumarłego, powinien dalej piastować swoje stanowisko, więc jego żona zawozi go do specjalnego doktora, a przy okazji sama otrzymuje zniżkę na operację plastyczną. Wiadomo, kapitalizm jest przebiegły, nawet w przypadku apokalipsy zombie. 




Na uwagę zasługuje też „RPG” Kałużyńskiej, w której opowiedziana jest historia miejscowego zainfekowania zombizmem. Gęsta mgła wyznacza granice zagrożonego terenu, na którym panuje specyficzny mikroklimat. Jest niewyobrażalnie gorąco, a zarażeni trupowiatością zostali wszyscy dorośli. Na polu walki pozostały więc dzieci. W „RPG” mamy historię rodzeństwa – Janka, Dawida i Marysi, którzy próbują przetrwać i pokonać infekcję. Bardzo przyjemnie rozpisana historia, która nie tylko zadziwia, ale i rozczula, chociażby kiedy stajemy się obserwatorami relacji rodzeństwa, gdzie dwójka starszych próbuje uchronić młodszego brata przed psychiczną traumą i wmawia, że rzeczywistość to tylko gra „RPG”. Jeśli mowa o dzieciach, to nie można pominąć kolejnego opowiadania, które jest chyba hitem „Zombiefilii”, czyli „Jak ja ich nie cierpię” Marcina Rojka, w którym zombiakami nie są ludzie, a smerfy. Tak tak, Papcio Gargamel w końcu łapie te przeklęte smerfy i próbuje przerobić na zupę, te jednak wściekłe powracają, przy okazji pozbawiając życia mojego ulubionego Klakiera. Opowiadanie się pochłania, a oczy powiększają się w miarę czytania, bo aż trudno uwierzyć, że ktoś mógł porwać się na takie bezczeszczenie smerfów. Ale wyszło smerfiaście i zombiaśnie, więc warto przeczytać. 

Och i się rozpisałam. Jeszcze to nie koniec, bo chciałabym jeszcze zwrócić Waszą uwagę na krótsze opowiadania, które może nie tworzą osobnego świata, ale są zaskakujące i bardzo ciekawe. Jednym z nich, jest otwierające zbiór „Anioły kradną wiosnę” Dawida Kaina, który z początku wydaje się być opisem zwykłego związku, w trakcie czytania zauważa się jednak błędy, i to jakie błędy. Początkowo, jako, że to na początku „Zombiefilii”, pomyślałam, że chyba korekta się niezbyt spisała. Jak się jednak okazało to celowy zabieg autora, pokazujący przemianę człowieka w najprawdziwszego zombiaka. Inną interesującą historią jest „Głód” Sylwii Błach. Z jednej strony nic odkrywczego, bo sobie umarlak rozprawia o jedzonku, z drugiej opisane jest to tak, że nie tylko widzimy, to co zombiak, ale i czujemy i dotykamy. A na koniec tylko się można zastanowić – co jest ze mną do cholery nie tak, skoro zrobiłam się taka głodna. O! Świetny jest też „Stasio”, Rafała M.Skrobota o haitańskiej gosposi i jak to ona jest lepsza od ukraińskich panienek. 

Trochę inne podejście do zombiaków spotykamy w „Życiu pozagrobowym” Artura Kuchty, w którym Kostek jest całkiem przyjaznym, ale nieco zagubionym truposzem i tak naprawdę to żywi ludzie robią mu krzywdę polując na jego pobratymców w jego domu – na cmentarzu. Z kolei w „Zombicznym na poszczątkujących” (chwała za ten tytuł, który zdobył moje zombiczne serduszko już na samym początku) autorstwa Krzysztofa T.Dąbrowskiego, mamy do czynienia z umarlakiem, który ma trochę za dużo mózgu i trochę za dużo sobie wyobraża. Tworzy historie ze znanymi nieumarłymi i na samym końcu zadaje pytanie, na które do tej pory chyba żaden Polak nie znalazł odpowiedzi. Typowo polski jest też „Rudy” Rafała Christa, w którym człowiek przemieniający się w zombiaka i jego zachowania w bardzo prosty sposób są porównywane do sytuacji, które znamy spod osiedlowego monopolowego czy z ławki w pobliskim parku.


Jest jeszcze kilka wartościowych opowiadań, kilka mniej, jednak, jak dla mnie apogeum wszystkiego osiągnięte zostało w „Sprawiedliwości stało się zadość”, którego autorem jest Karol Mitka. Zastanawia mnie jak coś tak obrzydliwego mogło przyjść do człowieczej głowy. Główny bohater, jedyny sprawiedliwy przychodzi do swojego rodzaju burdelu, w którym można obcować z trupami. Jemu trafiają się topielcy, których chce przemienić w żywe trupy, najpierw jednak musi dojść do aktu, który raczej nie zostanie zaliczony do „aktu prawdziwej miłości” … . Nie zrozumcie mnie źle, to opowiadanie nie jest złe – ono jest potworne i obrzydliwe. Trochę nijakie jest z kolei „Drosera animalia” Pauliny J.Król, które chociaż ulokowane w okolicy nadbiebrzańskich bagien, to jest trochę przewidywalne i nie koniecznie tak krwiste i żylaste, jak można by się było spodziewać po tego typu tekstach.

Nie opisałam tu wszystkich opowiadań, ale tylko te, które jakoś szczególnie wbiły mi się w mózg i akurat trafiły na część odpowiadającą za pamięć. I chociaż „Zombiefilia” szczyciła się również tym, że na jej elektronicznych kartach znalazł się tekst Carltona Mellica III, to wydaje mi się, że na tle niektórych genialnych opowiadań, które wyszły spod polskiego pióra (a właściwie klawiatury) wypada troszkę blado. Wypadałoby na koniec zawrzeć jakieś mądre zdanie z głębszym przesłaniem, które zmusi Was do refleksji i przeczytania „Zombiefilii”, jednak biorąc pod uwagę, że „Zombiefilia” jest zbiorem naprawdę świetnych opowiadań, a dodatkowo jest całkowicie za darmo (jeszcze raz, do pobrania TUTAJ), to nad czym się tu zastanawiać? Do czytników, do komputerów, moja ulubiona hordo zombie! :)


MARSZOWA OCENA:

Ada

2 komentarze:

  1. I znów przekręcono moje nazwisko. Karol Mitka, nie Mitke. Bardzo bym prosił poprawić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachęcony powyższym tekstem zacząłem czytać od "Inspekcji". O ile początek niósł w sobie potencjał, to już po paru stronach dźgały mnie nielogiczności sytuacji, zachowań, powierzchowność postaci i nierealny dialog. Ale co mi tam, brnąłem, bo sam jestem wielkim fanem zombie. Jednak czym dalej brnąłem w tekst, tym częściej wyrzucałem z siebie okrzyki ... niedowierzania, że można było wymyślać coś tak niedorzecznego. Faktycznie został stworzony świat post apokaliptyczny i z dalekiej perspektywy wyglądałby zapewne dobrze, ale czym bliżej jego byliśmy, tym jaśniejszy stawał się jego absurd i totalny brak logiki. Ostatnie sceny tego opowiadania, to już całkowity odlot autora. Jeżeli to jest najlepsze (według tego co napisane jest powyżej), to trudno zdecydować mi się na przeczytanie reszty.
    Inicjatywa stworzenia takiego zbiorowego dzieła dotyczącego zombie jest jak najbardziej chwalebna. Jednak jeszcze daleko tym opowiadaniom, do czegoś więcej niż tylko ciekawe spojrzenie. A gdzie jest coś, czym można straszyć odbiorce?

    OdpowiedzUsuń