sobota, 31 sierpnia 2013

Dlaczego serial „Zombieland” to pomyłka?

Zbierałam się do tego długo, bo sam pomysł stworzenia serialu na podstawie filmu, wydawał się naciągany. Ostatnio miałam jednak chwilę wolnego czasu i przeglądając różne filmowe dzieła o zombiakach, natknęłam się na pilot „Zombielandu”, czyli serialu który zanotował jedno z najgorszych otwarć w historii telewizyjnych telenowel. Było na tyle koszmarne, że nie wyemitowano nawet drugiego odcinka. Wiedziona ciekawością i jakąś dziwną potrzebą poznania okropieństw nieumarłego świata, włączyłam ten nieszczęsny odcinek. I powiem szczerze, od pierwszych minut stwierdziłam, że nie był to najlepszy pomysł. Ale wytrwale doczekałam końca odcinka, tak żeby móc podzielić się z moją ulubioną hordą zombiaków, przemyśleniami na temat, dlaczego ten serial nie miał i dalej nie ma prawa bytu.

Obsada
Zacznę od tego, co męczyło mnie od kiedy w ogóle pojawiły się informacje o tym,
Kadr z serialu
że Amazon tworzy serial na podstawie mojego ukochanego filmu o zombiakach. W oryginale wystąpiła czwórka aktorów, których uwielbiam – Woody Harrleson, Jesse Eisenberg, Emma Stone i Abigail Breslin. Są to bez wątpienia osobistości, które umiejętnie dobierają role, za które zgarniają miliony dolarów. W zamian za to oferują wyśmienite umiejętności, uważani są wyjątkowych aktorów, którzy grają w dobrych filmach. Ba! Każdy z nich ma na koncie role w wyśmienitych produkcjach, zgarniających nagrody i podbijających świeże, bijące żywą krwią serducha fanów. To taka najwyższa półka hollywoodzkich aktorów. Z kolei w serialowej wersji zatrudniono aktorów, 
hmm … drugiej kategorii. Ich umiejętności bardziej przypominają amatorskie wyczyny z youtube, a czasem przypominają deskę bardziej niż pewna bohaterka wampirzej sagi. Poza tym, jeśli już się decydować na zatrudnianie aktorów innych niż w oryginale, to powinni mieć oni możliwość grania po swojemu. Bo aż boli, jak patrzy się na biednego Tylera Rossa, wcielającego się w Columbusa, który dwoi się i troi, ale i tak nigdy nie będzie mówił z taką prędkością jak Jesse Eisenberg. I niezależnie od tego, ile razy w jednym odcinku Maiara Walsh (Witchita) będzie się śmiała i tak nie będzie to taki zaraźliwy śmiech jak ten Emmy Stone. No po prostu nie.


Kreacja postaci
Każdy z bohaterów filmowego „Zombielandu” miał swoją historię, która wpływała na jego charakter i sposób bycia. Tallahassee był zranionym twardzielem, Columbus dziwakiem, Witchita opiekuńczą siostrą, a Little Rock twardzielką. A jak jest w serialu? Tallahassee jest przygłupem, który gada pierdoły i zachowuje się jak niewyżyty gimnazjalista, Columbus jest ciapą, która praktycznie bez przerwy prowadzi wewnętrzne monologi na temat miłości, Witchita sprawia wrażenie rozpieszczonej nastolatki, której po prostu, w ramach rozrywki zachciało się zabijać zombie. A Little Rock? To taki dodatek do trójki starszych podróżników, który tu i tam od czasu do czasu sobie pod nosem lub całkiem na głos wypowie brzydkie słówko na „F”. Te cechy, które sprawiały, że postaci z kinowego „Zombieland” się uwielbia, w produkcji Amazonu zmieniono tak, że brakuje cierpliwości do ich dalszych wywodów o tym, gdzie jest dom i jak bardzo nienawidzą ludzi i jak nazywali swoją babcię i dziadka … bla … bla … bla … .

Przestań gadać!
Tego bla, bla, bla jest stanowczo za dużo. Widzieliście kiedyś produkcję o zombie,
Kadr z serialu
w której macie ochotę trzepnąć siekierą w głównego bohatera a nie w zombie? Bo tak właśnie jest w tym serialu. Gdzieś pomiędzy wewnętrznymi monologami Columbusa a podkreślaniem przez bohaterów tego, jacy to są nieszczęśliwi w świecie ogarniętym apokalipsą chce się im wlepić po razie i wrzasnąć, żeby przestali jęczeć i wzięli w łapy karabiny, kije, shotguny i cokolwiek innego i zaczęli zabijać te przeklęte zombie! Broni się tylko pierwsza scena, kiedy poznajemy Tallahasse'ego, który zabija swojego pierwszego umarlaka. Potem wieje nudą. Nie ma rozbryzganej krwi i zjadanych mózgów i wylewających się bebechów....

Fatalne efekty
… no dobra może w minimalnej ilości są (ze dwa razy), ale krew, która wypływa z ludzi i z zombie jest czerwona jak keczup (istnieje możliwość, że faktycznie nim jest). Żywe trupy wyglądają tak, jakby nad ich stworzeniem nie pracował sztab makijażystów i charakteryzatorów, ale ręce taniej kosmetyczki, która nie do końca wie, co to takiego jest to zombie. Taki wygląd umarlaków sprawdziłby się, gdyby to
Kadr z serialu
był amatorski film niskobudżetowy (ale mam wrażenie, że nawet w takich produkcjach bardziej dba się o charakteryzację). Poza tym, stylistyka świata, który przetrwał apokalipsę, jest zdecydowanie zbyt zwyczajna. W pierwszej scenie mamy rozbijające samoloty, biegające zombie, które w poszukiwaniu ofiary niszczą wszystko, co popadnie i piękny niszczejący w mgnieniu oka świat. Później spotykamy się z bohaterami w centrum miasta, które, od takiego, które my znamy, różni się tylko tym, że na moście jest namiot i nie ma tłumu biegnących ludzi. Z resztą – nie ma nikogo, ani ludzi, ani zombie. Ha! Ponadto na teoretycznie zzombiałym już przedmieściu, widzimy zadbane ulice, piękne, wymuskane domy i równo zaparkowane samochody. I gdzie ta apokalipsa?

I gdzie to zombie?
Jak sama nazwa wskazuje - „Zombieland” - to miejsce opanowane przez zombie. A nie można tak nazwać miasta, które jest po prostu puste, a czasem tylko pojawi się nędzny umarlak. Chcemy przecież oglądać mordobicie zombiaków, lejące się 
Kadr z serialu
mózgi, wydrapywane oczy i zjadane wnętrzności. To przecież jest w tych produkcjach najfajniejsze. A w serialowym „Zombielandzie” liczbę zombiaków, które pojawiły się na ekranie można policzyć na palcach … jednej ręki. Mam wrażenie, że więcej niż żywych trupów jest ocalałych ludzi, a to przecież nie o to chodzi. Jeśli już robi się apokalipsę zombie, to niech będzie ona apokalipsą pełną gębą! Ani jednej hordy zombie, tylko przebiegający gdzieś w tle trupek, to przecież nie jest Zombieland...

Zombie Kill Of The Week
Może dlatego, że tak mało jest tych trupiaków, dlatego ZKOTW (taki mój skrócik ;)) wcale nie są takie spektakularne. Pierwsze miejsce ma koleś, który zabił zombiaka wielką kulą, a drugie otrzymał Tallahassee, załatwił zombie dziadka pogrzebaczem. Słabe. Zrzucenie na truposza fortepianu przez babcię to było coś. Albo no nie wiem, urwanie mu głowy kijem do baseballa, a może wkręcenie takiego delikwenta w maszynę do drewna. Cokolwiek bardziej spektakularnego, a tu nudaaa! Jeśli już w pierwszym odcinku ten koncept nie jest interesujący, to nie sądzę, że w potencjalnych następnych byłby w stanie się obronić. Jeśli zaczyna się nudno, to droga raczej prowadzi w dół. Ale może na dnie byłoby więcej zombiaków do zabijania.

Specjalności
Nie wiedziałam jak nazwać ten punkt, chodzi tu o takie wstawki filmowego
Kadr z serialu
„Zombielandu”, których zabrakło w serialu. Taką najważniejszą jest oczywiście Bill Murray. Nie mówię, że w każdym epizodzie powinien pojawiać się Bill Murray, ale miło byłoby zobaczyć w telewizji (lub jak w przypadku polskiej widowni – Internecie) podobne gagi z podobnym splendorem. Inny przykład? Zasady przetrwania Columbusa. Z jednej strony jest ich cała masa i chłopak trzyma się ich niczym zombie ludzkiego mózgu, ale kiedy w opuszczonym domu idzie do łazienki, to broń zostawia na korytarzu. Jeśli już w takim stopniu, jak w serialu, trzymać się tych złotych reguł, to wypadałoby żeby ich twórca ich przestrzegał. Albo chociażby sprawa z historycznymi dla rzeczywistości Zombielandu – Twinkies – o których w serialu mowa jest tylko w pierwszej scenie, a potem słuch o nich ginie. A przecież Tallahassee żył już tylko dla nich ;)

Na plus - Humor
Jedyny powód, dla którego ktoś może zdecydować się obejrzeć serialowy „Zombieland” to humor, który podobny jest w serialu i filmie. Prawdopodobnie wynika to z tego, że za pisanie scenariusza odpowiadają te same osoby. Co więcej,
Kadr z serialu
pierwotnie historia ta miała być przedstawiona właśnie w formie serialu, jednak pomysłodawcom nie wystarczyło pieniędzy na jego stworzenie. Dzięki temu w filmie mamy skumulowaną historię i skumulowane żarty, a w serialu pewnie jakoś by się to rozjechało. Niemniej w Amazonowskiej produkcji z humorem nie jest tak źle, a motyw zombiaka ze sztuczną szczęką jest całkiem śmieszny. Tak samo poszukiwanie przez bohaterów innych ocalałych, którzy dziwnym trafem giną, kiedy tylko wspaniała czwórka się do nich zbliża.

Gdybym miała podsumować pilot serialu „Zombieland” to powiedziałabym, że jest to dobry pomysł z fatalnym wykonaniem. Twórcy powinni trzymać się filmów i skupić się na produkcji drugiej części, a nie porywać się na serial. A jeżeli już to zainwestować w niego dużo więcej środków, bo po telewizyjnej wersji przeboju kinowego oczekuje się dużo więcej. Być może jestem skrzywioną fanką rzeczywistości, którą poznałam w filmie i być może cierpiałabym nad tym, że nie zobaczę więcej odcinków „Zombielandu”, gdybym nie widziała jego pierwowzoru. Ale widziałam.  

MARSZOWA OCENA
Ada

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz