Zbierałam się do tego długo, bo sam pomysł stworzenia serialu na podstawie filmu, wydawał się naciągany. Ostatnio miałam jednak chwilę wolnego czasu i przeglądając różne filmowe dzieła o zombiakach, natknęłam się na pilot „Zombielandu”, czyli serialu który zanotował jedno z najgorszych otwarć w historii telewizyjnych telenowel. Było na tyle koszmarne, że nie wyemitowano nawet drugiego odcinka. Wiedziona ciekawością i jakąś dziwną potrzebą poznania okropieństw nieumarłego świata, włączyłam ten nieszczęsny odcinek. I powiem szczerze, od pierwszych minut stwierdziłam, że nie był to najlepszy pomysł. Ale wytrwale doczekałam końca odcinka, tak żeby móc podzielić się z moją ulubioną hordą zombiaków, przemyśleniami na temat, dlaczego ten serial nie miał i dalej nie ma prawa bytu.
Obsada
Zacznę od tego, co męczyło mnie od
kiedy w ogóle pojawiły się informacje o tym,
że Amazon tworzy
serial na podstawie mojego ukochanego filmu o zombiakach. W oryginale
wystąpiła czwórka aktorów, których uwielbiam – Woody
Harrleson, Jesse Eisenberg, Emma Stone i Abigail Breslin. Są to bez
wątpienia osobistości, które umiejętnie dobierają role, za które
zgarniają miliony dolarów. W zamian za to oferują wyśmienite
umiejętności, uważani są wyjątkowych aktorów, którzy grają w
dobrych filmach. Ba! Każdy z nich ma na koncie role w wyśmienitych
produkcjach, zgarniających nagrody i podbijających świeże, bijące
żywą krwią serducha fanów. To taka najwyższa półka
hollywoodzkich aktorów. Z kolei w serialowej wersji zatrudniono
aktorów, hmm … drugiej kategorii. Ich umiejętności bardziej
przypominają amatorskie wyczyny z youtube, a czasem przypominają
deskę bardziej niż pewna bohaterka wampirzej sagi. Poza tym, jeśli
już się decydować na zatrudnianie aktorów innych niż w
oryginale, to powinni mieć oni możliwość grania po swojemu. Bo aż
boli, jak patrzy się na biednego Tylera Rossa, wcielającego się w
Columbusa, który dwoi się i troi, ale i tak nigdy nie będzie mówił
z taką prędkością jak Jesse Eisenberg. I niezależnie od tego,
ile razy w jednym odcinku Maiara Walsh (Witchita) będzie się śmiała
i tak nie będzie to taki zaraźliwy śmiech jak ten Emmy Stone. No
po prostu nie.
Kadr z serialu |
Kreacja postaci
Każdy z bohaterów filmowego
„Zombielandu” miał swoją historię, która wpływała na jego
charakter i sposób bycia. Tallahassee był zranionym twardzielem,
Columbus dziwakiem, Witchita opiekuńczą siostrą, a Little Rock
twardzielką. A jak jest w serialu? Tallahassee jest przygłupem,
który gada pierdoły i zachowuje się jak niewyżyty gimnazjalista,
Columbus jest ciapą, która praktycznie bez przerwy prowadzi
wewnętrzne monologi na temat miłości, Witchita sprawia wrażenie
rozpieszczonej nastolatki, której po prostu, w ramach rozrywki
zachciało się zabijać zombie. A Little Rock? To taki dodatek do
trójki starszych podróżników, który tu i tam od czasu do czasu
sobie pod nosem lub całkiem na głos wypowie brzydkie słówko na
„F”. Te cechy, które sprawiały, że postaci z kinowego
„Zombieland” się uwielbia, w produkcji Amazonu zmieniono tak, że
brakuje cierpliwości do ich dalszych wywodów o tym, gdzie jest dom
i jak bardzo nienawidzą ludzi i jak nazywali swoją babcię i
dziadka … bla … bla … bla … .
Przestań gadać!
Tego bla, bla, bla jest stanowczo za
dużo. Widzieliście kiedyś produkcję o zombie,
w której macie
ochotę trzepnąć siekierą w głównego bohatera a nie w zombie? Bo
tak właśnie jest w tym serialu. Gdzieś pomiędzy wewnętrznymi
monologami Columbusa a podkreślaniem przez bohaterów tego, jacy to
są nieszczęśliwi w świecie ogarniętym apokalipsą chce się im
wlepić po razie i wrzasnąć, żeby przestali jęczeć i wzięli w
łapy karabiny, kije, shotguny i cokolwiek innego i zaczęli zabijać
te przeklęte zombie! Broni się tylko pierwsza scena, kiedy
poznajemy Tallahasse'ego, który zabija swojego pierwszego umarlaka.
Potem wieje nudą. Nie ma rozbryzganej krwi i zjadanych mózgów i
wylewających się bebechów....
Kadr z serialu |
Fatalne efekty
… no dobra może w minimalnej ilości
są (ze dwa razy), ale krew, która wypływa z ludzi i z zombie jest
czerwona jak keczup (istnieje możliwość, że faktycznie nim jest).
Żywe trupy wyglądają tak, jakby nad ich stworzeniem nie pracował sztab makijażystów i charakteryzatorów, ale ręce taniej
kosmetyczki, która nie do końca wie, co to takiego jest to zombie.
Taki wygląd umarlaków sprawdziłby się, gdyby to
był amatorski
film niskobudżetowy (ale mam wrażenie, że nawet w takich
produkcjach bardziej dba się o charakteryzację). Poza tym,
stylistyka świata, który przetrwał apokalipsę, jest zdecydowanie
zbyt zwyczajna. W pierwszej scenie mamy rozbijające samoloty,
biegające zombie, które w poszukiwaniu ofiary niszczą wszystko, co
popadnie i piękny niszczejący w mgnieniu oka świat. Później
spotykamy się z bohaterami w centrum miasta, które, od takiego,
które my znamy, różni się tylko tym, że na moście jest namiot i
nie ma tłumu biegnących ludzi. Z resztą – nie ma nikogo, ani
ludzi, ani zombie. Ha! Ponadto na teoretycznie zzombiałym już
przedmieściu, widzimy zadbane ulice, piękne, wymuskane domy i równo
zaparkowane samochody. I gdzie ta apokalipsa?
Kadr z serialu |
I gdzie to zombie?
Jak sama nazwa wskazuje - „Zombieland”
- to miejsce opanowane przez zombie. A nie można tak nazwać miasta,
które jest po prostu puste, a czasem tylko pojawi się nędzny
umarlak. Chcemy przecież oglądać mordobicie zombiaków, lejące
się
mózgi, wydrapywane oczy i zjadane wnętrzności. To przecież
jest w tych produkcjach najfajniejsze. A w serialowym „Zombielandzie”
liczbę zombiaków, które pojawiły się na ekranie można policzyć
na palcach … jednej ręki. Mam wrażenie, że więcej niż żywych
trupów jest ocalałych ludzi, a to przecież nie o to chodzi. Jeśli
już robi się apokalipsę zombie, to niech będzie ona apokalipsą
pełną gębą! Ani jednej hordy zombie, tylko przebiegający gdzieś
w tle trupek, to przecież nie jest Zombieland...
Kadr z serialu |
Zombie Kill Of The Week
Może dlatego, że tak mało jest tych
trupiaków, dlatego ZKOTW (taki mój skrócik ;)) wcale nie są
takie spektakularne. Pierwsze miejsce ma koleś, który zabił
zombiaka wielką kulą, a drugie otrzymał Tallahassee, załatwił
zombie dziadka pogrzebaczem. Słabe. Zrzucenie na truposza fortepianu
przez babcię to było coś. Albo no nie wiem, urwanie mu głowy
kijem do baseballa, a może wkręcenie takiego delikwenta w maszynę
do drewna. Cokolwiek bardziej spektakularnego, a tu nudaaa! Jeśli
już w pierwszym odcinku ten koncept nie jest interesujący, to nie
sądzę, że w potencjalnych następnych byłby w stanie się
obronić. Jeśli zaczyna się nudno, to droga raczej prowadzi w dół.
Ale może na dnie byłoby więcej zombiaków do zabijania.
Specjalności
Nie wiedziałam jak nazwać ten punkt,
chodzi tu o takie wstawki filmowego
„Zombielandu”, których
zabrakło w serialu. Taką najważniejszą jest oczywiście Bill
Murray. Nie mówię, że w każdym epizodzie powinien pojawiać się
Bill Murray, ale miło byłoby zobaczyć w telewizji (lub jak w
przypadku polskiej widowni – Internecie) podobne gagi z podobnym
splendorem. Inny przykład? Zasady przetrwania Columbusa. Z jednej
strony jest ich cała masa i chłopak trzyma się ich niczym zombie
ludzkiego mózgu, ale kiedy w opuszczonym domu idzie do łazienki, to
broń zostawia na korytarzu. Jeśli już w takim stopniu, jak w
serialu, trzymać się tych złotych reguł, to wypadałoby żeby ich
twórca ich przestrzegał. Albo chociażby sprawa z historycznymi dla
rzeczywistości Zombielandu – Twinkies – o których w serialu
mowa jest tylko w pierwszej scenie, a potem słuch o nich ginie. A
przecież Tallahassee żył już tylko dla nich ;)
Kadr z serialu |
Na plus - Humor
Jedyny powód, dla którego ktoś może
zdecydować się obejrzeć serialowy „Zombieland” to humor, który
podobny jest w serialu i filmie. Prawdopodobnie wynika to z tego, że
za pisanie scenariusza odpowiadają te same osoby. Co więcej,
pierwotnie historia ta miała być przedstawiona właśnie w formie
serialu, jednak pomysłodawcom nie wystarczyło pieniędzy na jego
stworzenie. Dzięki temu w filmie mamy skumulowaną historię i
skumulowane żarty, a w serialu pewnie jakoś by się to rozjechało.
Niemniej w Amazonowskiej produkcji z humorem nie jest tak źle, a
motyw zombiaka ze sztuczną szczęką jest całkiem śmieszny. Tak
samo poszukiwanie przez bohaterów innych ocalałych, którzy dziwnym
trafem giną, kiedy tylko wspaniała czwórka się do nich zbliża.
Kadr z serialu |
Gdybym miała podsumować pilot
serialu „Zombieland” to powiedziałabym, że jest to dobry pomysł
z fatalnym wykonaniem. Twórcy powinni trzymać się filmów i skupić
się na produkcji drugiej części, a nie porywać się na serial. A
jeżeli już to zainwestować w niego dużo więcej środków, bo po
telewizyjnej wersji przeboju kinowego oczekuje się dużo więcej. Być może jestem skrzywioną fanką
rzeczywistości, którą poznałam w filmie i być może cierpiałabym
nad tym, że nie zobaczę więcej odcinków „Zombielandu”, gdybym
nie widziała jego pierwowzoru. Ale widziałam.
MARSZOWA OCENA
Ada
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz