Recenzja oparta jest na
trzech pierwszych tomach mangi.
Resident Evil to
marka, której nie trzeba przedstawiać. Każdy, kto lubuje się w
komputerowej rozrywce i chodzących truposzach, musiał się natknąć
na tę serię. Oczywiście od gier wszystko się zaczęło, a potem
poszła lawina innych tworów sygnowanych nazwą RE (w oryginale
Biohazard). Światło dzienne ujrzały filmy, animacje oraz
komiksy. Jednym z nowszych projektów jest manga o podtytule Marhawa
Desire i to właśnie ona wpadła mi ostatnio w ręce.
Komiks opowiada zupełnie
odrębną historię od tych znanych z pozostałych produkcji z serii
Resident Evil. Przenosi nas do elitarnego, odciętego od
świata kompleksu szkolnego położonego w Azji, który nosi nazwę
Marhawa. Władzę absolutną w tym miejscu sprawuje siostra Gracia i
to właśnie ona prosi swojego przyjaciela i dawnego ukochanego Douga
Wrighta o pomoc, gdy na terenie szkoły pewna dziewczyna zamienia się
w zombie. On jako profesor i znany na świecie bakteriolog ma
zaradzić problemowi. Zabiera ze sobą siostrzeńca Rickiego i tak
oto zaczyna się cała historia. Warto jednak jeszcze wspomnieć o
Chrisie Redfieldzie, który wraz z dwójką towarzyszy z oddziału
BSAA poszukują profesora.
Fabułę można osadzić
gdzieś pomiędzy piątym a szóstym Residentem. Walka z
bioterroryzmem jest tu już w zasadzie czymś normalnym. BSAA, czyli
Agencja do spraw Prewencji i Zwalczania Bioterroryzmu działa w
najlepsze. Oczywiście zombie nie są codziennością i w postronnych
ludziach wciąż wzbudzają strach, ale na komandosach nie robią już
większego wrażenia.
Historia jest dużo
bardziej kameralna niż w przypadku gier. Skupia się na ograniczonym
terenie, czyli kompleksie Marhawa. Nie zawiera tego klimatu
związanego z globalną katastrofą. Jest za to przepełniona
lokalnymi tajemnicami, które stopniowo odkrywamy. Takich fabularnych
punktów zaczepienia znajdziemy kilka. Podstawowym jest oczywiście
poszukiwanie ogniska i przyczyny pojawienia się wirusa. Nie mniej
ciekawa wydaje się kwestia samej szkoły – zwyczajów w niej
panujących, postaci siostry Gracii i pewnych wydarzeń z przeszłości
związanych z kompleksem. Do tego już na początku pojawia się
tajemnicza, zakapturzona postać, która wydaje się mieć dużo
wspólnego z tymi wydarzeniami.
Rozwój sytuacji
obserwujemy od pierwszego zakażenia. Przez długi czas nie ma więc
mowy o jakiejkolwiek pladze zombie i totalnej rzeźni. Historia
rozwija się stopniowo i w mistrzowski sposób odkrywa przed nami
kolejne elementy układanki. Tym bardziej, że dzieje się tu dużo i
fabuła idzie do przodu całkiem żwawo. Rozdziały trzymają w
napięciu, co rusz mamy do czynienia z czymś istotnym dla historii,
a kiedy myślimy, że wszystko jakoś się układa...następuje
oczywiście zwrot akcji. Nie warto jednak oczekiwać od całości
czegoś bardzo skomplikowanego. Fabuła jest klarowna i raczej stawia
na konkret i uproszczenie w paru miejscach. Widać, że Capcom nie
chciał robić z tej mangi czegoś dłuższego, a całość zostanie
prawdopodobnie zamknięta w czterech tomach. A szkoda, bo niektóre
wątki można by moim zdaniem nieco rozszerzyć.
Warto zaznaczyć, że
stylistycznie historia została mocno dostosowana do standardów
panujących w anime czy mandze. To nie jest już opowieść o
globalnej katastrofie i przebijaniu się przez hordy zombie.
Pojawiają się emocje niekoniecznie związane tylko i ze strachem i
chęcią przeżycia (zwłaszcza w przypadku wątku związanego ze
szkołą). Historia w większym stopniu skupia się na postaciach. Te
z kolei wydają się bardziej ludzkie, nie są to już tylko
komandosi czy policjanci, jak to bywa w przypadku gier. Łatwiej się
z nimi utożsamić, postawić na ich miejscu. Inna sprawa, że ich
osobowości nie są zbytnio skomplikowane. Stąd pojawia się na
przykład pytanie czy taki luzacki studenciak rozglądający się za
panienkami jak Ricky Tozawa przypadnie czytelnikom do gustu. Warto
jeszcze wspomnieć, że w dialogach pojawia się trochę humoru.
Zauważalny jest nawet lekki wątek miłosny (choć nazwanie tego w
ten sposób to zdecydowana przesada). Samej akcji początkowo jest tu
niewiele, potem jej stężenie wzrasta (a w kolejnym tomie pewnie
będzie jej jeszcze więcej), zapomnieć można natomiast o
jakimkolwiek klimacie grozy. Zakładając oczywiście, że nie
cierpimy na fobię dotyczącą chodzących truposzy.
Kreska autorstwa Naoki
Serizawy jak na moje amatorskie oko wygląda naprawdę dobrze,
zwłaszcza na „zbliżeniach”. Wrażenie robią szczegółowo
wykonane postacie i tła. Oczywiście dotyczy to również zombiaków.
Mam tylko wrażenie, że na niektórych rysunkach postacie wyglądają
dosyć płasko, jakby były wklejone w tło. Istnieje jednak spora
szansa, że to tylko mnie coś nie gra i kompletnie nie znam się na
perspektywie.
Docenić należy również
bardzo dobrą jakość wydania. Świetnym pomysłem jest
zamieszczenie długiego streszczenia poprzednich wydarzeń na
początku każdego tomu (oczywiście z wyjątkiem pierwszego). Bardzo
dobrze wypada również polskie tłumaczenie autorstwa Pawła Dybały.
Capcom wydał naprawdę
dobry tytuł sygnowany nazwą Resident Evil. Warto jednak
traktować go jako zupełnie odrębny twór, niezwiązany zbytnio z
grami (mimo tego, że jest to element kampanii promocyjnej związanej
z tytułem RE: Operation Racoon City). Historia tu
opowiedziana przez długi czas ma zupełnie inny nastrój i operuje
na innej gamie emocji. Podejrzewam, że nie każdemu przypadnie to do
gustu. W końcu od marki RE oczekuje się sporej ilości akcji i
nastroju rodem z apokalipsy zombie, a te klasyczne elementy pojawiają
się dopiero w tomie trzecim. Wychodzi więc na to, że rzeczony
komiks zawiera sporo aspektów, które w zależności od punktu
widzenia stają się zaletami lub wadami. Osobiście doceniam
świeższe spojrzenie na temat i całą historię oceniam na plus.
Jest absolutnie wciągająca i trudno się od niej oderwać a to
przecież najważniejsze. Z niecierpliwością oczekuję na kolejny
tom.
Norbert Nowak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz